W kilku miejscach szosa niemal dotyka brzegu rzeki. Wtedy najpierw widać żółte tablice z napisem „Granica Państwa. Przekraczanie zabronione”, a chwilę potem biało–czerwone słupy z tabliczkami „Polska” i wreszcie sam Bug. Podróżowaliśmy wzdłuż tej granicznej rzeki od Siemiatycz do Chełma. Ta część Polski żyje w innym, wolniejszym tempie, więc i my zwolniliśmy, aby ją dokładnie poznać.
Wyprawa była wynikiem impulsu i narodziła się w mojej głowie niemal instynktownie. Pomyślałem, że czas się ruszyć z domu! Bez skrupulatnego planowania, analiz czy rozważania wariantów. Pogoda na długi weekend zapowiadała się naprawdę wspaniale. Luz w pracy, więc mogłem się wyrwać na kilka dni. Dokąd i jak? Szybki wybór padł na rowery i tzw. ścianę wschodnią, od Siemiatycz do… dokąd się uda. Już miałem jechać sam, ale nieomal w ostatniej chwili mój syn Piotr podjął decyzję: „Jadę z tobą”. Pośpieszne, nieco chaotyczne wieczorne pakowanie. Rano upchnęliśmy się wraz z bagażami i rowerami do renówki naszego przyjaciela, który zawiózł nas do Siemiatycz. Tak nagle, bez zbędnego zastanawiania się, planowania, obozów kondycyjnych, ba, nawet bez gruntownych przeglądów rowerów rozpoczęła się wspaniała przygoda na dwóch kółkach.
Brukselskie euro
Siemiatycze to niewielkie miasteczko na Podlasiu. Do Bugu, wzdłuż którego zamierzaliśmy jechać, pozostało nam jeszcze kilkanaście kilometrów, ale najpierw czekała nas krótka wycieczka po mieście i uzupełnienie prowiantu. Jeszcze raz przypomniałem sobie i synowi podstawowe zasady poruszania się rowerami po ulicach, akcentując, że realnie rowerzysta ma znacznie mniej praw niż samochód. Potem i tak pojechaliśmy chodnikami. Nikomu nie przeszkadzaliśmy, a do kościoła, cerkwi i zabytkowego cmentarza mieliśmy bardzo blisko. Ruszyliśmy z rynku. Nagle okazało się, że w jednym z rowerów warto wycentrować koło. Podręczny warsztat rozłożyliśmy przy ławce w cieniu wielkiego drzewa. Wokół nas przystanęło kilka zaciekawionych osób. Już po paru minutach dowiedzieliśmy się, że każdy z tutejszych mieszkańców ma kogoś z rodziny pracującego w Belgii, sam tam pracował lub zamierza wyjechać. Zamożność miasteczka opiera się na pieniądzach płynących z Brukseli. Nie są to jednak unijne dotacje, tylko euro ciężko zarobione przez zaradnych siemiatyczan.
Lingwistyka stosowana
Wkrótce podróżowaliśmy dalej, wybierając do jazdy boczne asfaltowe drogi. Nie ma na nich prawie żadnego ruchu, jest więc bezpiecznie i wygodnie. Szybko dojechaliśmy do Grabarki. Wspięliśmy się na pagórek do cerkwi i rosnącego wokół wielkiego lasu krzyży. Słynne miejsce pielgrzymkowe prawosławia zawsze ujmuje mnie swoim mistycyzmem. Siłę tego miejsca najlepiej czuje się, odwiedzając je w samotności lub bardzo małej grupie. Piotr próbował odczytywać napisy na krzyżach i tabliczkach, ale nie zna cyrylicy, więc co chwila pytał mnie, co tu jest napisane. Odczytywałem i wyjaśniałem. Nawet nie zauważyłem, jak szybko w młodym pokoleniu zaniknęła znajomość języka rosyjskiego. Piotr znakomicie posługuje się angielskim, ale rosyjski jest dla niego językiem zdecydowanie obcym. Przed odjazdem z Grabarki napełniłem nasze bidony wodą z cudownego źródła. Podobno dodaje zdrowia, urody i wzmacnia siły. My tych sił potrzebowaliśmy całkiem sporo, uroda też jest rzeczą ważną, namawiałem więc Piotra do dużych łyków i sam ze smakiem wypiłem kubeczek chłodnej, krystalicznie czystej wody.
Niezupełnie błękitna wstęga
Zmierzaliśmy w kierunku Bugu. Po raz pierwszy widzieliśmy go w miejscowości Maćkowicze, tuż za stosunkowo niedawno wzniesioną drewnianą cerkwią. Jest tu szeroki i wartki. Tylko kolor… Spodziewałem się niebieskiej wstęgi, a on jest jakiś brązowawy. Być może to za sprawą deszczy padających w jego górnym biegu, a może Brześcia, którego ścieki ponoć bezpośrednio spływają do Bugu. Nie wykąpaliśmy się w nim w czasie całej naszej wycieczki. Do kąpieli wybieraliśmy mniejsze rzeczki i jeziorka.
Wjechaliśmy do Mielnika. Jest to ładna wieś położona na kilku pagórkach. Zatrzymaliśmy się przy prawosławnym cmentarzu, skąd wdrapaliśmy się na Górę Zamkową. Pozostały tu ceglane ruiny średniowiecznego kościoła zamkowego. Ze szczytu góry widać zakola Bugu i wznoszące się po jego obu stronach strome pagórki.
Za Mielnikiem Bug na długo zniknął z naszych oczu. Widzieliśmy tylko szeroką dolinę i czuliśmy, że jest gdzieś obok. Niewielu turystów dociera w ten niezwykle urokliwy zakątek Podlasia. Wśród niewysokich pagórków, tuż przy granicy z Białorusią położonych jest kilka niewielkich wiosek.
tekst i zdjęcia: Marek Waśkiel, http://krainabugu.pl/nadbuzanska-wloczega.html